Katen Kyokotsu
Link do Karty Postaci: KP
Region i miasto, w którym zaczynacie : Kanto, Vermilion City
Profesja dodatkowa :medium (początkujące)
Charakter : Panna Kino to wesoła, otwarta na świat i ludzi osóbka. W codziennych kontaktach bywa dość uciążliwa (ze względu na wrodzoną gadatliwość), nie przeszkadza jej to jednak w ciągłym nawiązywaniu nowych przyjaźni. Zakręcona do kwadratu, myślami zawsze jest w kilku miejscach naraz. Nie lubi wcześnie wstawać, przez co notorycznie spóźniała się na pierwsze lekcje. Nauka nie stanowi zresztą dla niej priorytetu. Hotaru jest spontaniczna, najpierw coś robi, potem myśli, szczególnie jeśli chodzi o miłość. Zakochuje się z prędkością błyskawicy, niestety w większości przypadków bez wzajemności (obecnie żywi nieco głębsze uczucia do swojego przyjaciela, Sōichirō Tenoh). Do jednej z jej głównych pasji należy jedzenie. Uzależniła się od czekolady, za lody w tym smaku mogłaby sprzedać każdą tajemnicę. Poza tym obsesyjnie wręcz wyjada surowy makaron z zupek chińskich. Na co dzień przyjazna dla wszystkich, serdeczna, bezpośrednia do bólu, tolerancyjna. Nie rozpamiętuje długo urazów, potrafi wybaczyć nawet najgorsze świństwo. Punktualność to dla niej abstrakcja. Uwielbia wszystko, co tandetne, czego najlepszym przejawem jest kolor jej włosów, oscylujący w różnych tonacjach różu. Najogólniej rzecz ujmując, nie przepracowuje się, ale nie lubi nazywania ją leniwą. Woli określenie energooszczędna. Ciągle wykazuje niczym nieuzasadnioną tendencję do pakowania się w kłopoty, z których niełatwo jej potem wybrnąć.
Historia :
Był dwudziesty piąty dzień grudnia 1993 roku. Tak srogiej zimy, jaka wtedy skuła lodem i mrozem ziemię, nie pamiętali najstarsi ludzie. W zasypanej przez padający nieustannie śnieg, położonej wśród wzgórz dolinie, skrywała się niewielka wioska, zamieszkiwana przez plemię Kino. Jego członkowie, odziani w ciepłe stroje, jak co roku wylegli na ulice, by razem móc cieszyć się i śpiewać bożonarodzeniowe kolędy wokół ogromnej, przystrojonej w bombki i łańcuchy choinki. Święta stanowiły jeden z niewielu okresów w roku, kiedy mogli pozwolić sobie na tego typu zachowania. Zazwyczaj, ze względu na wrodzoną przezorność unikali hałasu i rozgłosu sądząc, że im mniej osób wie o ich istnieniu, tym lepiej. Niestety, rozbawieni członkowie klanu nie spodziewali się nawet, że ten dzień okaże się dla nich niezwykły nie tylko ze względu na świąteczne uniesienia...
*
Powoli, torując sobie drogę pośród ogromnych zasp, czworo wędrowców kierowało się w stronę świątyni. Szczelnie osłonięci przed wiatrem, skrywali twarze pod kapturami długich, czarnych, powłóczystych peleryn. Poruszali się bezszelestnie, śnieg tłumił ich kroki. Przez większość marszu żaden z nich nie odezwał się nawet słowem, jednak w pewnym momencie zaczęli rozmawiać. Najniższy z trójki wędrowców, ogarnięty nagłymi wątpliwościami, powiedział: - Nie możemy tego zrobić! Skazujemy ją na śmierć! Jak wy możecie! -Za chwilę zobaczysz, jak - w głosie najwyższego czuło się spokój, a nawet lekką satysfakcję. - Macie szczęście, że otrzymaliście szansę naprawy swych błędów. Jeśli się zawahacie - mówiąc to przeszył spojrzeniem obu towarzyszy - spotka was taki sam los, jak ich. - Chcesz mnie zastraszyć?! Nie licz na to! Udajesz wiernego sługę, ale gdzie byłeś, kiedy nasz Pan naprawdę nas potrzebował? Tylko ja nigdy się go nie wyparłem. - A co do dzieciaka - trzeci włączył się do rozmowy - stary go nie zabije, to sprzeczne z jego zasadami. Jeśli tylko dobrze zagramy swoje role, mała powinna być bezpieczna. Trzyletni chłopiec, o którym była mowa, szedł powoli za swoimi opiekunami, niezdolny utrzymać wymaganego tempa. Wiatr smagał go po policzkach i wywoływał dreszcze na całym ciele, gdy przedzierał się przez jego lichy płaszczyk. Zaraz też zaczęło mu burczeć w brzuchu. Nie mogąc się już dłużej opanować, zaczął przeraźliwie płakać. Wędrowcy natychmiast się odwrócili. - Ucisz go jakoś! - wrzasnął do tego niższego Josuke - jeśli zaraz się nie zamknie, ktoś może nas zauważyć! Mężczyzna wziął dziecko na ręce, chroniąc ją przed zimnem w swoich ramionach. Zmęczony malec prawie natychmiast zasnął. Resztę drogi spędzili w milczeniu. Najniższy z wędrowców nie odważył się już nawiązać dialogu. Marsz pośrod ośnieżonych szczytów drzew, zasp, jezior pokrytych lodową taflą minął mu zaskakująco szybko. Trójka zakapturzonych osobników stanęła na szczycie wzgórza. W oddali majaczyła ledwie widoczna pośród śnieżycy wioska. - Osada klanu Kino. Psów i zdrajców. Zobaczymy, jak zareagują na nasz mały prezent. - powiedział, patrząc na dziecko i wyszczerzając zęby w szyderczym uśmiechu. Po tych słowach cała czwórka skierowała się w dół wzniesienia, do położonej w wiosce świątyni.
**
Wędrowcom udało się podejść do bram budynku tak, by nikt go nie zauważył. Czekając, aż ktoś im otworzy, wsłuchiwali się w dźwięk dzwonu. W końcu wrota rozwarły się. Ich oczom ukazał się wysoki, postawny młodzieniec. - My do Hirokiego Kino, chcemy zostawić to dziecko pod jego opieką. - Josuke nie silił się na grzecznościowe formułki. Chłopak natychmiast obrócił się na pięcie i pobiegł po przełożonego. Wrócił po chwili, wraz z staruszkiem niewielkiego wzrostu Kapłan bacznie przyglądał się przybyszom, ale nie rozpoznał ich w twarzach osłoniętych kapturami. - Witaj, Panie - w głosie Josuke dało się wyczuć przy tych słowach pewną ironię - przyjmij, proszę dziewczynkę i pozwól jej mieszkać w świątyni. To sierota, znaleźliśmy ją błąkającą się na mrozie. Czuliśmy się zobowiązani odprowadzić ją tutaj - wypowiedź została zakończona sztucznym, wymuszonym uśmiechem. Stary nie do końca wierzył w historyjkę podróżników, wydali mu się oni podejrzani. Postanowił jednak zabrać od nich dziecko. Po pierwsze, nie mógł odmówić, obyczaj nakazywał przyjmowanie wszystkich niechcianych dzieci do świątyni, a po drugie nie chciał zostawiać chłopca na pastwę tych typów. Kazał więc pomocnikowi wziąć na ręce śpiącą małego i zanieść go do łóżka, a kiedy się obudzi nakarmić. - My niestety nie będziemy mogli zostać - ciągnął zakapturzony, wyprzedzając pytanie - i tak straciliśmy już sporo czasu. Pragniemy jeszcze tylko przekazać to - w tym momencie wyciągnął w kierunku starca rękę z medalionem - znaleźliśmy to przy dziecku. Niewiele o nim wiemy, poza tym, że ma na imię Sōichirō. Więcej nie udało nam się z niego wyciągnąć. Chwilę jeszcze rozmawiali, dyskutując o losach sieroty. W pewnym momencie najniższy z wędrowców, wiedziony ciekawością, zapytał: - Dlaczego biją dzwony, Panie? Przecież zawsze można je było usłyszeć tylko w wyjątkowych okazjach? Towarzysze obrzucili go ostrymi spojrzeniami, mieli przecież szybko się oddalić nie zadając zbędnych pytań. Kapłan zbyt się jednak rozpromienił by to zauważyć, zaraz poinformował ich o fakcie, którym żyła od rana cała wieś: to właśnie dziś przyszła na świat córka wodza plemienia i jego wnuczka, Makoto. Mężczyźni złożyli więc życzenia i oddalili się pośpiesznie, by przekazać swemu Panu ważną nowinę.
***
Mamoru Kino, przywódca swego rodu, czekał niecierpliwie na narodziny pierworodnego dziecka. Czas spędzony na oczekiwaniu wydawał mu się wiecznością. W końcu jednak drzwi otwarły się i wpuszczono go do pokoju w którym rodziła żona. Mężczyzna podszedł do niej, z każdym krokiem coraz bardziej zaniepokojony. To, co zobaczył, napawało go przerażeniem. - Staraliśmy się, naprawdę chcieliśmy pomóc Pani Michiru, ale nie udało się... - kobieta asystująca przy porodzie patrzyła na niego obłędnym wzrokiem - umarła, poświęcając swe życie dla córeczki... Patrząc na spokojną już, jakby pogrążoną we śnie żonę, Mamoru nie chciał słuchać żadnych wyjaśnień. Pragnął tylko zobaczyć dziecko. Córka stanowiła jego ostatnią deskę ratunku. Jeśli nie ona, oszalałby. - Pokażcie mi dziecko - zarządził. - Może jeszcze nie, Panie, teraz jesteś w szoku - na twarzach znajdujących się w pomieszczeniu ludzi malowało się przerażenie. - Dajcie mi córkę i to już! - wykrzyczał. Po chwili kobieta drżącymi rękami podała mu małe zawiniątko. Mężczyzna przyglądał się dziecku. Po chwili przyszedł następny szok. - Co, co to jest... Tatuaż.... Znamię, to przeklęte znamię... Moja żona zginęła, ratując tę bestię... Wszyscy wokół starali się go uspokoić jednak mężczyzna nie słuchał. - Trzeba ją zabić! Jeśli tego nie zrobimy, zginiemy wszyscy! Moja żona jest jej pierwszą ofiarą! Totalnie oszołomiony, wyciągnął z kieszeni nóż, ktoś jednak szybko wyrwał mu go z ręki. - Opanuj się, Panie... Nako musi żyć. Takie było ostatnie życzenie Pani Michiru. - Makoto - wycedził przez zaciśnięte zęby Mamoru. Oddał dziecko osobie stojącej obok, po czym zakrył twarz w dłoniach i gorzko zapłakał.
****
Dziewiętnaście lat później
W pierwszy dzień jarmarku odbywającego w położonym w Kanto Vermilion do miasta przybyło wielu gości, m.in. Makoto Kino. Towarzyszyli jej dziadek, Hiroki, a także jej najlepszy przyjaciel, Sōichirō Tenoh. Wszędzie wokół roiło się od spragnionych wrażeń trenerów, koordynatorów, hodowców. Osiemnastolatka spędzająca dotąd czas jedynie w swej maleńkiej rodzinnej wiosce nie widziała nigdy tak licznego i różnorodnego zgromadzenia. Dziewczyna cieszyła się, że dostała pozwolenie na podróż tutaj, siedzenie samotnie w domu straszliwie już ją nudziło. Mieszkańcy klanu (w tym ojciec) nie chcieli mieć z nią kontaktu, traktowali ją jak powietrze. Mako próbowała zrozumieć ojca, w końcu bardzo kochał jej matkę, dziwiły ją jednak reakcje innych. Zdarzało się nawet podsłuchać rozmowę na swój temat, rozmówcy nazywali ją wtedy wiedźmą i napominali coś o jakiejś klątwie związanej z tatuażem. Wobec dziwnych reakcji na znak, jaki znajdował się na jej ramieniu, Kino zaczęła go po prostu ukrywać, dzięki czemu udawało jej się uniknąć przynajmniej części przykrych docinków. Jedynymi osobami, które ją tolerowały, wraz z wszystkimi jej dziwactwami, byli jej dziadek i Sōichirō, wysoki, inteligentny mężczyzna o błękitnych włosach, w którym Makoto najzwyczajniej w świecie się zadurzyła. Wprost uwielbiała takie chwile jak te, kiedy mogli spędzać razem beztrosko czas. Na placu jeden obok drugiego stały kramy, wabiąc oko jaskrawą mieszaniną kolorów kształtów. Dookoła sprzedawcy zachwalali swoje towary, kupujący ostro targowali się o ceny, a wszelkiego autoramentu artyści - tancerze, żonglerzy, akrobaci i Pokemony - prezentowali swoje umiejętności. W powietrzu rozlegał się gwar. Tenoh zauważył coś, co wyraźnie go zainteresowało: stoisko zapełnione różnego rodzaju książkami. - Pójdziemy tam - Nie czekając na odpowiedź, złapał Kino pod ramię i pociągnęła za sobą. - Nie - zaprotestowała szybko. Nie po to wyrywała się z wioski, żeby teraz musieć oglądać jakieś opasłe tomiska. - Nie - powtórzyła nie ruszając się z miejsca. - Jak zwykle uparta - Sōichirō lekko ją uszczypnął - tym razem mnie nie przekonasz. - Ciekawe, co tam jest? - odezwała się dziewczyna, pragnąc odwrócić jego uwagę, i pociągnęła go ku niewielkiemu kramikowi na końcu rzędu. Był mroczny, zamknięty na głucho. W pogodne, słoneczne popołudnie, kiedy wokół kipiało życie, ten cichy, ciemny kram rzeczywiście sprawiał dziwne wrażenie. Zaintrygowana Mako podeszła bliżej. - Wejdźcie - odezwał się ze środka zachrypnięty głos. Razem ostrożnie pchnęli drewniane drzwi, które lekko skrzypnęły, wpuszczając do mrocznego wnętrza słoneczne promienie. Przekroczyły próg. W powietrzu unosił się niezwykły aromat, mocny i słodki, przywodzący na myśl pitny miód. Na środku siedziała po turecku drobna kobieta odziana w luźną, ciemną szatę. Trzęsła się nieustannie, jednak jej oczy błyszczały, chytrze wpatrzone w dziewczęta. - Co tu się sprzedaje? - zapytała, nie mogąc powstrzymać ciekawości, Makoto. - Co się sprzedaje? - zarechotała staruszka - Coś, czego chcecie, lecz nigdy nie będziecie posiadać. - To znaczy? - dopytywała, zaintrygowana. - Coś, co jest już wasze, choć tego nie macie. Coś, co jest bezcenne, a co jednak można kupić. - Ale co to jest? - zapytała ostro dziewczyna, zniecierpliwiona szaradami staruszki. - Przyszłość. Wszystko, co będzie, a czego jeszcze nie ma. - Ach, więc zajmujesz się wróżeniem! - Mako klasnęła w dłonie, szczęśliwa, że rozwiązała zagadkę. - Przepowiesz mi przyszłość. Staruszka zawahała się, później jednak gestem nakazała usiąść obojgu na ziemi. Posłuchały. Kobieta ujęła dłonie Hotaru w swoje drżące ręce i utkwiła w niej niepokojące spojrzenie. Przemówiła po bardzo długiej chwili. - Zuchwałe dziecko, jesteś tym, czym nie będziesz. Staniesz się tym, czym nie jesteś. Nie miało to większego sensu, w każdym razie Hotaru go nie dostrzegała. - Wyczuwam w tobie moce z zaświatów - ciągnęła tamta - posiadasz znamię, prawda? Tomoe drgnęła, zaskoczona. Przyznała się jednak, a potem, mimo protestów towarzyszki, pokazała tatuaż wróżbitce. - Tego się obawiałam - kobieta poważnie się zaniepokoiła - dziecko, z pewnością nie masz pojęcia o tym, co teraz ci powiem. Wiedziałaś, że jesteś medium? - Medium? Ale jak? - Kino wpatrywała się przerażonym wzrokiem w rozmówczynię. - Tak jak myślałam... Nie powiedzieli ci... W takim razie ja jestem zmuszona to zrobić. Słuchaj mnie uważnie, od tego, co powiem, zależy twoje życie. - Dosyć tego! - Tenoh chciał wyjść, zabierając ze sobą przyjaciółkę, ta jednak słuchała jak zahipnotyzowana. Starucha kontynuowała więc wypowiedź. - Plemię Kino, z którego pochodzisz, skrywa tajemnicę. Sekret, o którym żadna z was miała się nigdy nie dowiedzieć... Wiele lat temu do wioski zamieszkiwanej przez klan przybyła para wędrowców z upadłego miasta. Oboje byli wycieńczeni, ponadto kobieta spodziewała się dziecka, więc nie odmówiono im, kiedy poprosili o schronienie. Kiedy wyzdrowieli, pozwolono im się tam osiedlić. Małżeństwo szybko zaaklimatyzowało się w nowym miejscu, wszyscy ich polubili. Gdy jednak kobieta urodziła bliźnięta, chłopca i dziewczynkę, wszyscy odwrócili się od nich. Panowało przeświadczenie, że narodzenie się bliźniaczego rodzeństwa przynosi nieszczęście i śmierć. Takie dzieci traktowano jak powietrze, nikt nie chciał się z nimi zadawać. Ludzie zaczęli gadać, szybko połączyli fakt upadku miasta i nienaturalnej, w ich mniemaniu, ciąży. Strach ogarnął wszystkich. Przywódca plemienia postawił przybyszom warunek: mogli zostać w wiosce, pod warunkiem, że zabiją bliźnięta... - Mój ojciec kazał zabić niewinne dzieci... - Makoto nie mieściło się to w głowie. - ... Mężczyzna bał się ponownej tułaczki, wiedział, co może się stać, jeśli dzieci przeżyją, postanowił więc wypełnić żądanie... Zabił córkę. Życie chłopca wisiało na włosku, jednak matka jakimś cudem zdołała go uratować. Podobno kiedy wróciła do domu zastała męża z zakrwawionym mieczem w ręku i widząc, co robi, siłą wyrwała mu go z ręki, ale to tylko niesprawdzone plotki. Faktem jest to, że następnego ranka rodziny nie było już w wiosce. Ich zniknięcie przyjęto z ulgą, przynajmniej do czasu, kiedy pojawiło się pierwsze medium... - Jak to: "pierwsze"? Jest ich więcej? - zapytali niemal równocześnie. - Okazało się, że śmierć, z racji tego, że przyszła tak tragicznie i gwałtownie, nie chciała opuścić wioski. Niektóre dzieci, które przychodziły tam na świat, miały na ramionach numery. Widziałam na własne oczy 01 i 02, ty jesteś następna... Otóż w nich, to znaczy w was... Zamieszkały cząstki duszy tej dziewczynki. Gdy to odkryto, dzieci wyrzucono z wioski, zostały oddane na wychowanie obcym ludziom, którzy nic nie wiedzieli o ich niezwykłości. - Czyli jestem nawiedzona... - Mako pobladła - to niemożliwe! - Tatuaż, który mi pokazałaś, to najlepszy dowód. Skup się, jeśli dobrze wykorzystasz swoje połączenie z zaświatami, uzyskasz dodatkową moc. Będzie ci ona potrzebna w znalezieniu pozostałej dwójki. - Kto powiedział, że mam zamiar ich szukać? - oburzyła się dziewczyna. - Musisz, jeśli chcesz przeżyć. Masz do wyboru: albo ty zawładniesz cząstką duszy Hotaru, albo ona zawładnie tobą. Powinnaś natychmiast wyruszyć na poszukiwania. A ty jej w tym pomożesz. - powiedziała, zwracając się bezpośrednio do Sōichirō. - Ale... - Nie zaprzeczaj. Poznałam medalion twojego ojca. - Ojca? Wychowałem się w świątyni, nie znam moich rodziców. - Medalion należał do mężczyzny, który mieszkał w wiosce. Do ojca Hotaru. Twojej siostry... - Że niby ja mam być tym zaginionym bliźniakiem! Nie wierzę w te brednie! - zerwał się z miejsca. Na znak protestu chciał pozbyć się naszyjnika, ale kiedy dotknął go, ten zaczął promieniować jasnym, ciepłym światłem. - Poznaliście prawdę, więc nie ma już odwrotu. Musicie sprostać przeznaczeniu: odszukać pozostałą dwójkę i razem z nimi zamknąć rozszczepione części duszy chłopca w medalionie. Tenoh spojrzał zrezygnowanym wzrokiem na staruszkę. Czuł, żeby tu nie wchodzić... - Jeszcze jedna rada od starej kobiety - wróżbitka najwyraźniej nie chciała dać im spokoju - nie proście nikogo o pomoc i starajcie nie rzucać się w oczy. Członkowie Bractwa Śmierci tylko czekają na takie sygnały z waszej strony. Założyli to stowarzyszenie, kiedy dowiedzieli się, że dusza Hotaru nie umarła. Widocznie mają swych szpiegów również wśród plemienia... Za priorytet stawiają sobie wskrzeszenie dziewczyny w dorosłym ciele i dokonanie jej rękami zemsty. Przewodzi im Josuke, bezlitosny człowiek. - Co musimy zrobić najpierw? - zapytał . - Wykorzystać wasze moce i umiejętności, by dotrzeć do miasta, z którego wyruszyli twoi rodzice, Sōichirō. Być może tam kryje się jakiś ślad...
*****
Następnego dnia po powrocie z jarmarku Hotaru i Sōichirō opuścili wioskę. Powiedzieli wszystkim, że udają się w podróż, by poznać świat Pokemon, co było zresztą częściowo zgodne z prawdą, nikomu jednak nie wspomnieli o swym głównym celu...
Towarzysz: Sōichirō Tenoh - wychowanek klasztornego sierocińca w wiosce zamieszkałej przez klan Kino. Jego siostra bliźniaczka zginęła z ręki ich ojca. Chłopak jest dość inteligentny, sprytny, potrafi wykorzystywać swoją wiedzę w praktyce. Pesymista, zastawiony cynicznie do otoczenia. Nigdy nie odmówi walki, zawsze uwielbiał rywalizować z innymi. Nie przepada za facetami, którzy mają powodzenie u dziewcząt. Chce nauczyć się korzystać z medalionu i wykorzystać więź łączącą go z siostrą, by pomóc Makoto. Kiedyś znalazł w lesie rannego Bulbasaura i zaopiekował się nim. Stworek zaufał mu i zgodził się na złapanie do Pokeballa. Tym samym został starterem Sōichirō.
Rywal : Kenjiro Tenoh Kenjiro ma w życiu dwa pragnienia: wskrzesić córkę i zemścić się na klanie Kino. W dążeniu do realizacji tych celów potrafi posunąć się do wszystkiego, m.in. każe wysłać swojego syna do siedziby wroga, licząc, że na mieszkańców wioski zacznie działać tzw. "klątwa bliźniaczych dzieci". Oficjalnie zgrywa dobrodusznego gentlemana, ale tak naprawdę to człowiek pozbawiony wszelkich skrupułów. Pod wpływem traumy związanej z śmiercią dziecka zmienił się na gorsze. Syn nic dla niego nie znaczy. Kenjiro jest założycielem Bractwa Śmierci, kieruje nim poprzez swoich ludzi, m.in. Josuke Kaio. To prawa ręka Kenjiro, pomaga mu w realizacji szemranych interesów, dowodził m. in. akcją przerzucenia Sōichirō do wioski. Przebiegły, uwielbia poczucie władzy i kontroli nad słabszymi od siebie. Gra ślepo oddanego swemu Panu, Kenjiro, chociaż gdyby tylko mu się to opłacało, wydałby go przy pierwszej lepszej okazji. Nie toleruje nieposłuszeństwa.
Pokemony Kenjiro: Feraligatr, Fearow, Liepard Pokemony Josuke: Magmar, Seviper
Ulubiony typ Pokemona : mrok, ogień, lot, trujący
Znienawidzony typ Pokemona : walka, kamień, stal, elektryczny, ziemia
Pora roku : późna jesień
Prośby : Podróż po więcej niż jednym regionie. Rozwinąć troszkę wątek miłosny... No i może jakieś małe pokazy podczas podróży.
|
Katen Kyokotsu Link do Karty Postaci : KP w sygnaturze Region i miasto, w którym zaczynacie : Hoenn - Littleroot Town Profesja dodatkowa : --- Charakter : Johnny jest na ogół miłym, sympatycznym trenerem. Bardzo lubi pomagać innym ludziom jak i pokemonom. Jest też często leniwy i strasznie uparty, często nikt i nic nie przekona go do zmiany zdania. Czasami okazuje się niezdecydowany, dlatego dokonanie prostego wyboru jak, którą ścieżką iść zajmuje mu trochę czasu. Lubi wszystko dokładnie przemyśleć. Historia : Johnny pochodzi z Littleroot Town znajdującego się w regionie Hoenn. Jego życie było monotonne i nudne. Ze względu na to, że jego rodzice byli naukowcami i cały czas coś badali, a wielką rzadkością było kiedy to coś okazywało się ciekawe dla kogoś poza nimi. Choć próbowali zarazić Johnny'ego miłością do badań, to jednak po wielu próbach nie udało im się to. Dlatego iż od dziecka pragnął być taki jak jego dziadek, który był świetnym trenerem. Choć dziadek Johnny'ego mieszkał w mieście bardzo odległym od Litteroot Town, w Fortree City, to w miarę często odwiedzał dziadka, ponieważ jego rodzice kiedy musieli gdzieś wyjechać na jakąś konferencje lub zawieść gdzieś wyniki badań to podrzucali syna do dziadka, któremu nigdy nie przeszkadzała obecność wnuka. Wtedy często opowiadał on Johnny'emu o swoich przygodach w młodości i o stoczonych walkach. To od niego Johnny nauczył się prawie wszystkiego o pokemonach, jak je trenować, jak się nimi zajmować i wszystkiego innego. Stał się on mentorem Johnny'ego i dzięki temu zbudowali między sobą silną wieź. Jednak poza wizytami u dziadka, Johnny spędzał czas ze swoją przyjaciółką May. Poza tym, ze byli przyjaciółmi Johnny czół do niej coś, wtedy byli jeszcze młodzi i sądził, że to tylko przyjaźń, ale kiedy już dorośli doszedł do wniosku, że to uczucie, które czół i to, że troszczył się o nią było spowodowane tym, że był w niej zakochany. Miał nadzieje, że ona czuła do niego to samo o czym świadczyło czasami jej zachowanie, ale zaraz po takich oznakach zaczynała się zachowywać jak typowa przyjaciółka, ale nie miał na tyle śmiałości, aby wyznać jej uczucie, dlatego choć był w niej zakochany nie wyznał jej miłości. W młodości często spędzali razem czas na szukaniu i zabawach z dzikimi pokemonami. Kiedy dorośli ich zabawy nie zmieniły się, dalej lubili poznawać nowe i dzikie, ale zapuszczali się dalej w lasy i jaskinie. Podczas jednej z takich ich wypraw Johnny i May odnaleźli dzikiego i rannego Slakoth'a, początkowo bał ona się ich, ale Johnny przekonał go do siebie i wraz z przyjaciółką zabrał go do swoich rodziców, którzy go opatrzyli. Johnny tak przywiązał się do pokemona, że opiekował się nim codziennie kiedy nie był on jeszcze w pełni sił. Dzięki temu chłopak i pokemon zaprzyjaźnili się, może to dlatego, że Johnny mu bardzo pomógł gdy był on w potrzebie, ale może też dlatego, że oboje lubili odpoczywać na łonie natury i bardziej od innych ludzi leniuchowali. Kiedy oboje skończyli 14 lat postanowili, że przyszła pora na wyruszenie w podróż. Od razu doszli do wniosku, że wyruszą razem i tak jak postanowili uczynili. Kiedy już przyszedł czas oboje wyruszyli spakowani na podróż do profesora Birch'a. May na swojego startera wybrała Torchic'a, a Johnny postanowił, że jego starem zostanie zaprzyjaźniony Slakoth. Tuż przed wyruszeniem w podróż Johnny dowiedział się, że jego dziadek zaginął. Policja uważała, że związek może mieć z tym jakaś zła organizacja działająca w regionie Hoenn. Oczywiście Johnny był zaniepokojony tymi wieść mi i postanowił odnaleźć dziadka i dowiedzieć się co się stało. I tak wyruszyli w podróż po regionie Hoenn. Cel : Odnalezienie dziadka. Złapanie i wytrenowanie ciekawych pokemonów. Towarzysz: May - jest na ogół bardzo słodka i optymistyczna.Ma szczególne zamiłowanie do żywności, zwłaszcza makaronu. Kiedy ktoś kradnie jej jedzenie, gniewa się do tego stopnia, że krzyczy na ludzi. Jej starterem jest Torchic. Rywal : Takowego nie mam, ale jeśli chcesz to możesz takowego wprowadzić w przygodzie. I wtedy jaki będzie i jakie będzie miał pokemony pozostawiam oczywiści tobie. Ulubiony typ Pokemona : Robak, Ziemia, Stal, Lot, Trucizna. Znienawidzony typ Pokemona : Psychiczny, Lód. Pora roku : Wiosna Prośby : Wiem, że spotykane pokemony i to czy je złapie zależy od ciebie, ale najbardziej lubię pokemony robaki, więc prosiłbym o to by złapać ich kilka. I prosiłbym o wątek miłosny z mą towarzyszką. Wiem, że historia nie do końca ciekawa i niedługa, ale w postach się staram.
|
Dobra, tak się za to zabieram długo, że lepiej dać teraz, póki chyba jeszcze są miejsca. :3"
Katen Kyokotsu Link do Karty Postaci : Proszę. :3
Region i miasto, w którym zaczynacie : Hoenn, droga z Littleroot Town (wychodzi na to, że jak w grach) - Route 101. - Tak przynajmniej wskazuje historia. Możesz jednak wyrzucić postać nieco dalej (tylko kawałeczek, np. za następnym miasteczkiem), wtedy można będzie powiedzieć, że w tym czasie zyskała Tochica i Snovera oraz wykluło się jajo Swablu - nie lubię naciągać zbytnio czasoprzestrzeni, raczej tylko wtedy, kiedy trzeba. Profesja dodatkowa : ---
Charakter : Najważniejsze: jej charakter wciąż się kształtuje, będzie to postać dynamiczna, zmieniająca się w czasie trwania akcji. (& Nie potrafię dobrze charakteru opisywać + zmienił się nieco w mojej głowie od czasu, jak pisałam ten opis, ale to raczej małe zmiany.)
Miła dziewczyna, wychowywana z poczuciem, że musi spełniać oczekiwania rodziców i nauczycieli. Spodziewali się po niej takich sukcesów, że wryło jej się to w psychikę, przez co, przegrywając, ma poczucie, że kogoś zawiodła. A jak wiadomo takie poczucie jest jednym z najgorszych z możliwych. Przez kilka lat także była ofiarą przemocy psychicznej w szkole. Kilka osób wykorzystywało jej słabości, by jej dokuczyć i ją załamać, co sprawiało im satysfakcję. Hope stara się zmienić i zapomnieć o tym, jak była słaba. Oraz przezwyciężyć samotność i tęsknotę za domem.
Nienawidzi czystej przemocy i chamstwa, chociaż jak takie widzi, to czasem ciężko jest się jej powstrzymać, żeby takiej osobie po prostu nie przywalić. Lubi pomagać osobom, które uważa za dobre. Kiedyś była bardziej naiwna i zdarzało jej się pomagać także tym gorszym, które po prostu ją wykorzystywały. Uwielbia także pokemony, choć przez długi czas nie miała swojego. Nie lubi patrzeć na krzywdę innych, stąd zamiast czysto brutalnej walki jako trenerka, wybrała raczej pokazanie piękna pokemonów w pokazach. Uważa swoją Dratini za piękną i chce to pokazać, przy okazji ucząc pokemona otwartości i wiary w siebie. (Dratini są normalnie dość płochliwe i nieśmiałe.)
Historia : Dzieciństwo... to jest coś, o czym Hope chyba wolałaby zapomnieć... Nie żeby było jakieś niezwykle złe, o nie. Miała rodzinę, znajomych... Ale dziś uważa, że była słaba. Nie, ona nie chce zapomnieć o swoim dzieciństwie. - Chce, żeby inni o tym zapomnieli, gdyż teraz jest inna. I nie chce już więcej spotkać tych ludzi, którzy wykorzystywali jej słabości.
Wszystko, o czym chce opowiadać Hope, zaczyna się w momencie, gdy dwunastoletnia dziewczyna postanowiła pewnego letniego słonecznego dnia wyjść i pojeździć po okolicy. Wsiadła na rower i już po chwili pędziła w dół wzgórza, zapominając o całym świecie, zapominając o swoich problemach. Zatrzymała się dopiero w niewielkim lasku, nieopodal rzeki. Lubiła tu przyjeżdżać. Spokój, szum wody w rzecze i wiatru wśród koron drzew, od czasu do czasu zakłócane odgłosami przebywającymi nieopodal pokemonów. Zsiadła powoli z roweru tak, jakby nie chciała żeby najmniejszy odgłos jej obecności zakłócić tę harmonię, i oparła go o pobliskie drzewo. Sama natomiast powoli podeszła bliżej brzegu, wsłuchując się w odgłosy natury. Przymknęła oczy, a gdy je otworzyła, zauważyła błękitny kształt na trawie na drugim brzegu rzeki. Nie wyglądało na pokemona, a wrodzona ciekawość kazała jej sprawdzić, co to. Po chwili już przeskakiwała z kamienia na kamień w kierunku dziwnego obiektu. Gdy znalazła się już na drugim brzegu, powoli podeszła do kształtu, który okazał się być jajem. Rozejrzała się powoli, nigdzie nie zauważając pokemona, do którego mogło ono należeć. Leżało przewrócone, nieosłonięte w żaden sposób. Hope uznała je więc za porzucone. Delikatnie dotknęła grubej skorupy błękitnego jaja, po chwili objęła je obiema rękoma i zanim zdążyła się obejrzeć, już przeskakiwała z powrotem na drugą stronę rzeki. Przy rowerze zatrzymała się. Co ja robię?, przemknęło jej przez myśl, jednak było już za późno. Nie odłoży tego jaja, nie zostawi go. Wróciła do domu. Nie pochwaliła się domownikom znaleziskiem, sami spojrzeli na jajo wyjmowane z torby i już wiedzieli, dlaczego dziewczyna tak szybko wróciła. Opieka nad jajem zajmowała jej prawie cały wolny czas. Był jej to sposób na oderwanie się od rzeczywistości, której nienawidziła. Po pewnym czasie wykluła się Dratini, pierwszy pokemon Hope, na którego dziewczyna przelewała całe swe uczucia. Wychowując ją, starała się zapomnieć o tym, co było kiedyś, skupić się na tym, co jest obecnie i marzyć o tym, co będzie. Trenowała Dratini z marzeniem, że kiedyś wyrwie się stąd.
Pewnego letniego dnia, szesnastoletnia letnia Hope, spakowała wcześniej przydatne rzeczy do plecaka, łącznie ze swoimi oszczędnościami, przypięła pokeball z Dratini do paska oraz zostawiła pod poduszką karteczkę. Na karteczce widniały napisane dzień wcześniej następujące słowa "Nie szukajcie mnie. Dajcie mi zacząć żyć własnym życiem. ~Nadia". Wcześniej już wiele razy myślała nad ucieczką z domu, jednak nigdy się tego nie podjęła. Tak, jak 4 lata wcześniej, wzięła rower i skierowała się w stronę jeziora. Zatrzymała się w tym samym miejscu, co pamiętnego dnia, kiedy znalazła jajo. Pomyślała nad tym, co właśnie robi. Łzy poleciały jej po policzkach. Będzie tęsknić, ale czas się w końcu stąd wyrwać. Jest jeszcze czas, mogę wrócić, zanim cokolwiek zauważą... pomyślała, jednak po chwili odepchnęła tę myśl w najciemniejszy zakamarek świadomości. Pojechała ścieżką prowadzącą mniej więcej wzdłuż rzeki. Po dwóch godzinach jazdy znalazła się w porcie. Spojrzała na jeden ze statków. - Kierunek: Hoenn - szepnęła sama do siebie i rozejrzała się. Czekała ją długa podróż, której nie zamierzała spędzić gdzieś ukryta na pokładzie. Przeliczyła pieniądze. Dobrze było je oszczędzać przez te lata, a nie wydawać na głupoty jak rówieśnicy... W kajucie wypuściła Dratini. - Zaczynamy nową przygodę, moja kochana - szepnęła, przytulając się do pokemona.
Po podróży Hope od razu ruszyła w drogę. Nie chciała dłużej przebywać w mieście. Rodzina powinna już zauważyć jej zniknięcie, a wieści potrafią szybko się rozchodzić. Pędziła przez las na rowerze, aż przypomniało jej się - musiała przecież coś jeszcze załatwić przed rozpoczęciem prawdziwej przygody. Spojrzała na pobliski drogowskaz.
Po całym dniu podróży była już blisko miasteczka Littleroot. Nagle usłyszała krzyk. Natychmiast skierowała się w tym kierunku. - Nic panu nie jest? - krzyknęła do mężczyzny, który najwidoczniej zleciał przed chwilą z drzewa i właśnie usiłował wstać. Hope pomogła mu się podnieść. Mężczyzna roześmiał się. - Nie. Ostatnio jakoś często wpadam w tarapaty podczas moich badań - odpowiedział, podnosząc z ziemi torbę. Widząc pytający wzrok dziewczyny, dodał: - Jestem profesor Birch. - Jestem Hope. Szukałam pana - tylko tyle zdołała wydusić z siebie wciąż zaskoczona, kiedy ściskała rękę mężczyzny. - Rozumiem, że ma to związek z pierwszym pokemonem? - spytał z uśmiechem, ruszając w stronę miasteczka. - Nie do końca... Ręka Hope ruszyła w stronę paska i delikatnie nacisnęła przycisk na pokeballu. Dratini od razu zaczęła latać wokół. Dziewczyna już zapomniała, że jej pokemon cały dzień przesiedział zamknięty. Profesor prawie się przewrócił, gdy błękitna smuga przecięła mu drogę. Hope zachichotała, patrząc na minę Bircha. - Jak Pan widzi - mam już swojego pokemona. Potrzebuję tylko licencji trenerskiej i pokedexu - dodała, usiłując powstrzymać śmiech.
Było już późno, kiedy skończyli rozmawiać, więc Hope wyruszyła w dalszą drogą dopiero nad ranem. Przed wyjazdem profesor wręczył jej zawiniątko. - Chcę żebyś to wzięła - powiedział, patrząc dziewczynie w oczy. Hope delikatnie rozwinęła materiał. - Ale to... jajo. - Spojrzała na Bircha z niedowierzaniem. - Po twojej opowieści o Dratini, stwierdziłem, że nikt się lepiej nie zajmie tym jajem - odparł. Widząc zwątpienie w jej oczach, dodał: - Wierzę w ciebie. Dziewczyna schowała zawiniątko do plecaka. - Dziękuję. Nie powiedziała nic więcej, tylko ruszyła przed siebie. W kierunku nowej przygody.
Cel : Copypasta celu - "Hope chce po prostu móc uciec od swojej przeszłości, zacząć żyć własnym życiem, przeżyć przygodę. Celów bardziej trenersko-koordynatorskich chwilowo nie posiada. Chce na razie po prosu trenować."
& Jeśli w historii trafi na pokazy, to wplączę jej w cele coś bardziej koordynatorskiego - na razie o nich tylko słyszała i stwierdziła, że zamiast miana trenera chce być koordynatorką. & Zależnie od fabuły przygody i reakcji Hope może jakiś cel inny znaleźć jeszcze (planuję ją 'zachęcić' do walk - w sensie poprowadzić ją tak, żeby jakoś niechętnie, ale się jednak do nich przekonała ;)).
Towarzysz: --- Jednak potem można kogoś jej dowalić, choć nie obiecuję, że Hope go zaakceptuje jako towarzysza. :3"
Rywal : ---
Ulubiony typ Pokemona : Hope się nie zna zbytnio, dopiero wyrusza w swoją podróż.
Znienawidzony typ Pokemona : Może to nie typ, ale dziwadła z V geny - te świeczniki, inne żyrandole i sarkofagi - nie przepadam za pokemonami, które nie są jak pokemony, no. A jeśli chodzi o typ, to Hope się na razie niezbyt zna, więc żaden.
Pora roku : Późna wiosna/początek lata.
Prośby : Chyba żadne. Coś jeszcze dopisać? Lub skorygować (bo w większości to była copypasta z poprzedniej karty i może coś się nie zgadzać)? :3"
|